piątek, 22 marca 2013

Wywiad z Davidem Villą

Pamiętasz, gdzie byłeś rok temu?
W drodze do kliniki w miasteczku sportowym.

Ostrzegano cię, że możesz złamać nogę? Bardzo bolało?
Tak, wiedziałem, co mogło się zdarzyć, ale dopóki nie zobaczyłem własnej nogi wykrzywionej na ziemi nie sądziłem, że jest złamana. Na początku myślałem, że po prostu dostałem kopniaka, nic więcej, ale kiedy zobaczyłem jak wygląda moja noga... Tak naprawdę nie czułem bólu, dopóki nie wniesiono mnie do szatni. Wtedy musiałem przenieść się na inne nosze. Później, w samolocie, kiedy wracałem z Japonii, przeżyłem godzinę strasznego bólu.

Kiedy było ci najciężej?
To trwało długo, więc przeszedłem w tym czasie sporo kryzysów. Były dni, w których zauważałem ogromną poprawę, ale zaraz potem robiłem kolejny krok w tył. Po drugiej operacji znów poczułem dolegliwości, które wcześniej zdążyły zniknąć. To był bardzo trudny moment, kiedy te bóle wróciły. Na całe szczęście była przy mnie rodzina. Moja córeczka, kiedy widziała mnie leżącego na kanapie, z nogą w gipsie, pytała: „Mam ci przynieść wody, tato?". Miała wtedy siedem lat i zaskoczyło mnie, że tak szybko przystosowała się do sytuacji. Przypominała mi nawet żebym brał tabletki.

Najgorszym dniem był ten, gdy zrozumiałeś, że nie pojedziesz na Euro 2012?
To było zaraz po sesji treningowej. Został miesiąc do ogłoszenia ostatecznego składu, na selekcjonerze ciążyła wielka presja, więc powiedział Emiliemu Ricartowi, fizjoterapeucie, że chciałby mnie powołać. Wiedziałem, że nie jest ze mną dobrze. Zadzwoniłem do Del Bosque i powiedziałem mu to. Nie byłem w stanie nikogo oszukiwać. Potem potrzebowałem dużo cierpliwości. Emili spędził z nami wakacje. Jestem mu ogromnie wdzięczny.

Co jest ważniejsze, wysiłek fizyczny czy mentalny?
Pod względem fizycznym robisz wszystko, co tylko jest możliwe. Na przykład, jeśli dietetyk mówił, że coś mi nie służy, przestawałem to jeść, czy pić. Nie piję już kawy. Potrzebowałem wapnia i samo jedzenie nabiału - jogurtów, mleka, serów - nie wystarczało. Potrzebowałem tego strasznie dużo. Ale psychicznie nie da się być na to przygotowanym, jeśli nigdy wcześniej się czegoś podobnego nie przeszło. Lekarze powiedzieli mi, że przez pierwszy miesiąc nie będę mógł właściwie nic robić, tymczasem ja chciałem pracować. Przyjaciele powtarzali: „człowieku, teraz powinieneś cieszyć się rodziną". A mnie nigdy nie było w domu. Przesiadywałem w Quirón, w miasteczku sportowym... Dużo rozmawiałem z Xavim, który też przeszedł długo trwającą kontuzję.

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że twoja męka dobiega końca?
W dniu, w którym znów zagrałem w meczu. To było w Rumunii, w presezonie. Musiałem się wypróbować. Xavi powiedział mi: „Dowiesz się, jak jest, dopiero kiedy spróbujesz. Musisz sprawdzić jak czujesz się na boisku".

A kiedy usłyszałeś, że drużynie brakuje twoich bramek?
To mi dało wiele, bo zrozumiałem, że ludzie o mnie pamiętają. Zdałem sobie sprawę, że mój wkład w grę jest doceniany. Ale oczywiście były też momenty, w których czułem się źle. Przede wszystkim dlatego, że nie byłem w stanie w niczym pomóc moim przyjaciołom z drużyny. Jakby tego było mało unieruchomiona po załamaniu noga wymagała wzmocnienia mięśni, musiałem żmudnie ćwiczyć kostki i kolana. Starałem się być cierpliwy, ponieważ chciałem wrócić do wcześniejszej formy, a nie znowu robić krok w tył.

Czy twoja gra się zmieniła?
Straciłem na wadze, ale nie sądzę żeby zmienił się mój sposób gry.

Jak przeżyłeś wydarzenia, które miały miejsce pod koniec zeszłego sezonu: utratę tytułu ligowego, Ligi Mistrzów i ogłoszenie odejścia Guardioli?
Źle. Najgorszy był dzień meczu z Chelsea. Tego dnia, jak nigdy, brakowało mi gry w piłkę. Nie dlatego, że sądziłem, że byłbym w stanie zrobić to, czy tamto. Poszedłem do szatni, która była zupełnie rozbita. Zdruzgotana. Nie byłem w stanie im pomóc. Może nie czułem się niepotrzebny, ale z pewnością bezużyteczny. Byłem niewiarygodnie wściekły na to, że w niczym nie mogłem im pomóc. I byłem też bardzo smutny. To było przytłaczające poczucie bezradności.

Barça musiała się zmierzyć z wieloma przeciwnościami...
Nie można porównywać mojej kontuzji z chorobami Tito i Abidala... To jest kwestia życia, a to nieszczęście dotknęło akurat dwóch niezwykłych osób. Ta lekcja sprawiła, że wszyscy jesteśmy silniejsi. To oni nas wspierali. Mówili nam, że musimy być silni, twardzi, zjednoczeni. Że musimy walczyć. Dzięki temu, gdy codzienne sprawy zaczynają wprawiać cię w zły humor przestajesz się nimi przejmować i myślisz sobie: „jakie to straszne bzdury".

A porażka w pucharze?
W tym klubie nigdy nie akceptuje się porażki. Mimo to, takie rzeczy się zdarzają. Madryt dysponuje zabójczą siłą w kontrataku, jest pod tym względem najlepszy na świecie. Po prostu nas pokonali.

Czujesz się lepiej na nowej pozycji, otwierając obronę i bardziej koncentrując się na ataku?
Czuję się dobrze, gdy mogę grać. Lubię być blisko bramki, wtedy jestem bardziej niebezpieczny. Ale w grze na skrzydle też czuję się komfortowo, nie mam z tym problemu.

Nauczyłeś się żyć z czegoś więcej, niż tylko goli?
Napastnika rozlicza się z bramek, ale na boisku jest o wiele więcej pracy, niż tylko strzelanie. W Barcelonie napastnicy muszą bardzo ciężko pracować. Również zdobywając bramki.

Twoim celem są bramki?
Mówię to jako napastnik, a to generuje potrzeby. Potrzebuję zdobywania bramek. Jeśli mecz dobiegnie końca, ty zagrasz dobrze, zaliczysz dwie asysty, twoja drużyna wygra, ale nie zdobędziesz bramki... nie wracasz do domu zadowolony. Ciągle myślisz: „jaka szkoda, że zmarnowałem tę okazję". Bardziej pamięta się właśnie te pudła niż zdobyte bramki. Śnisz o golach i o meczach...

Jaki gol dał ci największą radość?
Ten pierwszy [po kontuzji - przyp. red.], ponieważ miałem na sobie koszulkę z dedykacją dla rodziny. Nie przepadam za wymyślaniem sposobów na zadedykowanie bramki, wolę po prostu wszystko wykrzyczeć. I jeszcze to trafienie w meczu z Milanem. Moja celebracja była wyrazem absolutnej radości, którą wtedy czułem.

A jak twój konflikt z Messim?
Rozmawialiśmy już o tym tysiące razy, prawda? To są rzeczy, którym nie nadajemy najmniejszej wagi, nadają ją ci, którzy próbują się czegoś doszukiwać. To nie jest ani pierwszy, ani ostatni raz, kiedy w rzeczywistości nie wydarzyło się nic. Nie rozmawiamy o tym, bo nie ma o czym rozmawiać. Tym, który krzyczy na nas na boisku jest Puyol. Zastanów się czy to nie śmieszne: tak źle układa mi się z Messim, który asystował przy połowie wszystkich moich trafień w barwach Barçy...

Łatwo jest grać z Messim, czy może stawia wysokie wymagania?
Messi jest niesamowity. Ludzie mówią o jego bramkach, i w pełni to rozumiem, ale jego gra jest w całości niezwykła. Zwłaszcza, gdy zrywa się do biegu.

Zostaniesz w Barcelonie na kolejny sezon, czy może myślisz o Arsenalu?
Nie myślę teraz o tym. Jedyną rzeczą na jakiej się skupiam jest zachowanie formy i zdrowia. No i oczywiście wygrana w Gijón.

Pamiętasz dzień, w którym trafiłeś do Sportingu?
O tak. W tamtym dni zrozumiałem, że to wszystko dzieje się na poważnie. Trafiłem tam z Langreo, klubu o długiej historii, jednak tam kopałem piłkę razem z przyjaciółmi, to nie było nic więcej niż zwykłe hobby. Mareo [szkółka piłkarska Sportingu Gijón - przyp. red.] to była kołyska, w której dorastali futboliści. Zadebiutowałem w towarzyskim meczu w León i zdobyłem bramkę. Później zagrałem w Segunda. Cała moja wioska przyszła mnie zobaczyć... Sportingowi zawdzięczam wszystko. Trafiłem tam mając szesnaście lat i to w tym klubie wpojono mi najważniejsze wartości.

Czy powrót do Gijón na mecz reprezentacji to dla ciebie swoisty prezent od federacji?
Bardzo tego chciałem! Marzyłem o tym od chwili, gdy jeszcze grałem tutaj. Zawsze wracam tu w charakterze gościa, a wtedy czuję się jakbym kradł we własnym domu. Mam nadzieję, Gijón, że spodoba ci się ten mecz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz